Ultimatum Боурнеа   ::   Ludlum Robert

Страница: 566 из 615



– A więc pan nazywa się Archie – powiedział przyciszonym głosem Rosjanin, pociągając przez słomkę mleczny koktajl. – Zupełnie jak w komiksach.

– A pan jest Beniamin. Miło mi pana poznać.

– Wkrótce obaj przekonamy się, czy to prawda. Chyba się nie mylę?

– Czyżby istniał jakiś problem?

– Chcę od razu wyjaśnić reguły, żeby żadnego nie było – odparł chłopak. – Nie podoba mi się, że pana tutaj wpuszczono. Bez względu na to, gdzie poprzednio mieszkałem i jakim językiem mówię, nie przepadam za Amerykanami.

– Posłuchaj mnie, Ben – przerwał mu Bourne, zmuszając go wzrokiem do tego, żeby na niego spojrzał. – Mnie z kolei nie podoba się to, że twoja matka siedzi w więzieniu, ale nie ja ją tam wsadziłem.

– My wypuszczamy dysydentów i Żydów, a wy trzymacie w celi pięćdziesięcioośmioletnią kobietę, która była zwykłym kurierem! – wycedził z pogardą Rosjanin.

– Nie znam wszystkich szczegółów i, jeśli mam być szczery, nie uważam Moskwy za stolicę najbardziej wielkodusznego państwa na świecie, ale jeżeli mi pomożesz – naprawdę pomożesz – to może ja będę mógł pomóc twojej matce.

– Obiecanki cacanki! Kim jesteś, żeby mówić takie rzeczy?

– Jak już powiedziałem godzinę temu w samolocie twojemu łysawemu przyjacielowi, nie jestem dłużnikiem mojego rządu, tylko on jest moim. Pomóż mi, Beniamin.

– Zrobię to, bo dostałem taki rozkaz, a nie dlatego, że dałem się nabrać na twoją gadaninę. Pamiętaj jednak, że jeśli będziesz usiłował węszyć tam, gdzie nie trzeba, nie wyjdziesz stąd żywy. Czy to jasne?

– Nie tylko jasne, ale nieistotne i niepotrzebne. Choć jestem oczywiście zdziwiony i zaskoczony, co zresztą postaram się opanować najlepiej, jak po trafię, wcale nie zależy mi na tym, żeby się dowiedzieć, co tutaj robicie. Moim zdaniem i tak nic w ten sposób nie osiągnięcie… Chociaż muszę przyznać, że Disneyland w porównaniu z Nowogrodem wygląda jak nudna, prowincjonalna dziura.

Beniamin parsknął śmiechem, zdmuchując część mlecznej piany ze swojego koktajlu.

– Byłeś kiedyś w Anaheim? – zapytał z figlarnym błyskiem w oku.

– Nie, bo nie mogłem sobie na to pozwolić.

– My dostawaliśmy dyplomatyczne przepustki.

– Boże, a więc mimo wszystko jesteś jednak człowiekiem. Chodź, przejdziemy się trochę i porozmawiamy jak ludzie.

|< Пред. 564 565 566 567 568 След. >|

Java книги

Контакты: [email protected]