Страница:
610 из 615
– Zapomniałem ci powiedzieć: prowadzi prywatną klinikę w Leavenworth – odparł Conklin. – Za dużo mam spraw na głowie… A w dodatku jeszcze Krupkin. Stary, dobry Kruppie, taki elegancki i w ogóle… Wszyscy jesteśmy jego dłużnikami, ale nie możemy mu pomóc.
Zapadła chwila ciszy. Wszyscy siedzący przy stole pomyśleli o człowieku, który nie bacząc na własne bezpieczeństwo, odważył się wystąpić przeciwko totalitarnemu systemowi, domagającemu się śmierci Davida Webba. David stał samotnie przy balustradzie i spoglądał na ciemne morze, oddzielony od pozostałych czymś więcej niż tylko kilkumetrową przestrzenią. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że musi minąć trochę czasu, zanim znowu się do nich zbliży. Najpierw musiał zniknąć Jason Bourne. Kiedy to nastąpi?
Nie teraz! Szaleństwo powróciło! Wieczorne niebo rozdarł ogłuszający ryk silników, a w chwilę potem nisko nad plażą pojawiły się trzy śmigłowce, plując wściekłym ogniem z działek i karabinów maszynowych. Jednocześnie płaska, duża łódź o potężnym silniku wypadła z ciemności, pędząc prosto ku brzegowi.
St. Jacques jednym susem dopadł do interkomu.
– Alarm! – ryknął. – Zostaliśmy zaatakowani!
– Boże, przecież Szakal nie żyje! – wykrzyknął wstrząśnięty Conklin.
– Ale nie jego wierni słudzy! – parsknął Jason Bourne. Pchnął Marie na podłogę i wydobył zza paska pistolet; David Webb zniknął bez śladu. – Powiedziano im, że on tu jest.
– To szaleństwo!
– Nic na to nie poradzę – odparł Jason, podbiegając do balustrady. – Są gotowi zginąć wraz z nim.
– Cholera! – ryknął Aleks. Raptownym ruchem ramion pchnął wózek w kierunku stołu, odtrącając Panova w cień, dalej od blasku świec.
Nagle ożył potężny głośnik zainstalowany na jednym z helikopterów.
– Widzieliście naszą siłę ognia! – rozległ się głos pilota. – Przetniemy was na pół, jeśli natychmiast nie zatrzymacie silnika… Dobrze! Dopłyńcie do brzegu, obaj na pokładzie, ręce na burcie i bez najmniejszego ruchu! Szybko!
Reflektory z dwóch zawieszonych w powietrzu maszyn oświetliły rozkołysaną łódź, a trzeci śmigłowiec wylądował na plaży, wzbijając w powietrze tumany piasku. Wyskoczyli z niego czterej mężczyźni w wojskowych mundurach, celując z pistoletów maszynowych w kierunku łodzi. Z balkonu willi numer osiemnaście grupa ludzi przyglądała się ze zdumieniem rozgrywającej się w dole niewiarygodnej scenie.
– Pritchard! – wrzasnął St. Jacques.
|< Пред. 608 609 610 611 612 След. >|