Ultimatum Боурнеа   ::   Ludlum Robert

Страница: 28 из 615

28 nad ranem, a jedynymi odgłosami, jakie docierały do ich uszu, było przytłumione cykanie świerszczy i delikatny szelest poruszanych powiewami letniego wiatru gałęzi. Po chwili Panov usiadł ostrożnie obok Aleksa.

– Widziałeś coś po drodze? – zapytał Conklin.

– Nie jestem pewien – odparł psychiatra. – Czuję się tak samo zagubiony jak w Hongkongu, ale tam przynajmniej wiedzieliśmy, dokąd idziemy i z kim mamy się spotkać. Wy wszyscy naprawdę macie świra.

Aleks uśmiechnął się lekko.

– Sam sobie zaprzeczasz, Mo. Powiedziałeś mi przecież, że jestem już zdrowy.

– Naprawdę? Ach, tamto to była zaledwie natrętna depresja maniakalna granicząca z przedwczesnym otępieniem, a to jest prawdziwy obłęd! Spójrz na zegarek, dochodzi wpół do czwartej rano. Normalni ludzie śpią o tej porze w łóżkach.

Aleks spojrzał na twarz Panova, oświetloną przyćmionym blaskiem odległej latarni.

– Powiedziałeś, że nie jesteś pewien. Co to znaczy?

– Aż wstyd mi o tym mówić. Zbyt często powtarzałem pacjentom, że wymyślają sobie różne rzeczy po to, by uzasadnić swój irracjonalny lęk.

– O czym ty gadasz, do diabła?

– Chodzi o swoiste przeniesienie…

– Daj spokój, Mo! – przerwał mu Conklin. – Co cię zaniepokoiło? Co zobaczyłeś?

– Ludzi… Przygarbionych, poruszających się powoli, z trudem… Nie tak jak ty, Aleks, ze względu na jakąś ułomność, ale z racji wieku. Starych, zniszczonych życiem ludzi, kryjących się w bocznych uliczkach i snujących się wzdłuż murów. Spotkałem ich czterech lub pięciu. Raz czy dwa niewiele brakowało, żebym wezwał waszą obstawę, ale w ostatniej chwili opanowałem się i powiedziałem sobie: człowieku, jesteś przewrażliwiony, bierzesz bezdomnych

nieszczęśników za kogoś, kim nie są, i widzisz rzeczy, których nie ma.

– Nieprawda! – szepnął z naciskiem Conklin. – To, co widziałeś, istniało naprawdę, bo ja widziałem to samo! Takich samych starych ludzi w zniszczonych ubraniach, poruszających się jeszcze wolniej ode mnie… Co to może oznaczać? Czego oni chcą? Kim są?

Kroki. Powolne, niepewne, a w chwilę potem w opustoszałej alejce pojawili się dwaj niewysocy, starzy mężczyźni. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnili od członków rosnącej szybko armii bezdomnych nędzarzy, lecz zaraz potem uwagę obserwatora zwracała ich nieco większa pewność siebie Jakby tej powolnej wędrówce przyświecał jednak jakiś cel. Zatrzymali się sześć metrów od ławki, z twarzami ukrytymi w głębokim cieniu.

|< Пред. 26 27 28 29 30 След. >|

Java книги

Контакты: [email protected]