Ultimatum Боурнеа   ::   Ludlum Robert

Страница: 576 из 615

Uniósłszy trzymaną w dłoni skórzaną walizeczkę, odezwał się w języku obowiązującym w tej części ośrodka:

– Wejdź do zakrystii i przebierzsię. W tym za dużym mundurze strażnika stanowisz doskonały cel dla strzelców wyborowych.

– Jak to miło znowu usłyszeć ojczysty język – powiedział Carlos, wchodząc za mężczyzną do wnętrza kościoła i zamykając za sobą ciężkie drzwi. – Jestem twoim dłużnikiem, Enrique – dodał, spoglądając na rzędy pustych ławek i dyskretnie oświetlony ołtarz z błyszczącym, złotym krucyfiksem.

– Jesteś nim od ponad trzydziestu lat, Ramirez, a ja nic z tego nie mam – odparł z uśmiechem człowiek w hiszpańskim mundurze, kiedy ruszyli boczną nawą w. kierunku zakrystii.

– W takim razie chyba nie utrzymujesz kontaktów ze swoją rodziną w Baracoa. Nawet rodzeństwo Fidela mogłoby pozazdrościć im warunków.

– Sam Fidel pewnie też, ale on nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Podobno ostatnio zaczął się trochę częściej kąpać, a to już i tak duży sukces. Wspomniałeś o mojej rodzinie w Baracoa – a co ze mną, mój wspaniały, międzynarodowy terrorysto? Żadnych willi, superszybkich jachtów, nic z tych rzeczy! Czy to ładnie? Gdyby nie ja, trzydzieści trzy lata temu rozstrzelano by cię prawie dokładnie tu, gdzie teraz stoimy, tuż przy tym idiotycznym

kościółku dla lalek. Uciekłeś w przebraniu księdza. Zdaje się, że do dzisiaj chętnie korzystasz z tego stroju?

– Czy kiedykolwiek uskarżałeś się na niedostatek? – zapytał morderca, jakby nie dosłyszawszy ostatniej uwagi. Weszli do niewielkiego pomieszczenia, służącego przed i po mszy rzekomym kapłanom. – Czy choć raz odmówiłem ci pomocy? – Carlos położył na podłodze ciężką torbę.

– Ja tylko żartowałem, ma się rozumieć – odparł z uśmiechem Enrique, przyglądając się uważnie Szakalowi. – Gdzie się podziało twoje poczucie humoru, mój niesławny, stary przyjacielu?

– Mam teraz inne sprawy na głowie.

– Nie wątpię… Mówiąc serio, zawsze byłeś nadzwyczaj hojny dla mojej rodziny na Kubie i jestem ci za to szczerze wdzięczny. Moi rodzice dożyli swoich dni w spokoju i wygodzie. Do końca nie mogli się nadziwić, że powodzi im się o tyle lepiej niż wszystkim, których znali… A to dlatego, że świat stanął na głowie i rewolucjoniści zaczęli tępić się nawzajem.

– Stanowiliście zagrożenie dla Castro, tak samo jak Che. To już przeszłość.

– I to bardzo odległa – zgodził się Enrique, w dalszym ciągu taksując Carlosa badawczym spojrzeniem. – Bardzo się postarzałeś, Ramirez.

|< Пред. 574 575 576 577 578 След. >|

Java книги

Контакты: [email protected]