Страница:
152 из 152
Od kiedy pamiętała, pojemnik na cukier był pęknięty. Nad drzwiami do pokoju wisiała kopia obrazu Matki Boskiej Jeszkotlowskiej. Jej piękne dłonie zalotnym gestem odsłaniały gładki dekolt, lecz tam gdzie powinna być pierś, czerwienił się mały krwisty kawałek mięsa – serce. W końcu wzrok Adelki spoczął na młynku do kawy z porcelanowym brzuchem i zgrabną szufladką. Z pokoju słyszała brzęk kluczy, które otwierały zamki kredensu. Wahała się chwilę, a potem szybko zdjęła młynek z półki i schowała do walizki.
– Wróciłaś za późno – powiedział ojciec w drzwiach. – Wszystko się już skończyło. Czas umierać.
Roześmiał się, jakby opowiedział świetny dowcip. Zobaczyła, że nic nie zostało z jego pięknych białych zębów. Siedzieli teraz w milczeniu. Wzrok Adelki wędrował po wzorze na ceracie i spoczął na słojach z sokiem porzeczkowym, do którego dostały się muszki… Mogłabym zostać… – szepnęła i popiół z papierosa opadł jej na spódnicę.
Paweł odwrócił twarz do okna i przez brudną szybę patrzył na sad.
– Niczego już nie potrzebuję. Niczego się już nie boję.
Zrozumiała, co chciał jej powiedzieć. Wstała i powoli włożyła płaszcz. Pocałowała ojca niezręcznie w oba oszronione zarostem policzki. Myślała, że wyjdzie za nią przed furtkę, ale on od razu ruszył w stronę kupy gruzów, gdzie wciąż stał jego taboret.
Wyszła na Gościniec i dopiero teraz zauważyła, że jest pokryty asfaltem. Lipy wydały jej się mniejsze. Lekkie podmuchy wiatru strącały z nich liście, które opadały na zarosłe wysoką trawą pole Stasi Papugowej.
Przy Wodenicy oczyściła chusteczką swoje włoskie szpilki i poprawiła włosy. Jeszcze z godzinę musiała siedzieć na przystanku, czekając na autobus. Kiedy przyjechał, była jedyną pasażerką. Otworzyła walizkę i wyjęła młynek. Powoli zaczęła obracać korbką, a kierowca rzucił jej przez lusterko zdziwione spojrzenie.
|< Пред. 148 149 150 151 152 >|