Prawiek i inne czasy   ::   Tokarczuk Olga

Страница: 146 из 152

Najpierw Paweł chciał ratowaćrzeczy przed zimnem i mrozem, ale potem pomyślał, że nie da rady wyciągać samemu ciężkich mebli. I po co mu one?

– Tato, zrobiłeś marny dach – powiedział do mebli. – Twoje gonty przegniły. Mój dom stoi.

Wiosenne wiatry przewróciły dwie ściany. Pokój w domku Stasi zamienił się w kupę gruzów. Latem na Stasinych grzędach pojawiły się pokrzywy i mlecz. Między nimi rozpaczliwie zakwitły kolorowe anemony i piwonie. Zapachniały zdziczałe truskawki. Paweł nie mógł się nadziwić, jak szybko postępuje zniszczenie i rozpad. Jakby budowanie domów było przeciwko całej naturze nieba i ziemi, jakby wznoszenie ścian, układanie kamieni jedne na drugich szło pod prąd czasu. Przeraził się tej myśli. W telewizji hymn ucichł, a ekran zaśnieżył się. Paweł pozapalał wszystkie światła i otworzył szafy.

Zobaczył równiutko poskładane stosy pościeli, obrusy, serwety, ręczniki. Dotknął ich brzegów i nagle całym ciałem zatęsknił do Misi. Wyciągnął więc stos poszew i wtulił w nie twarz. Pachniały mydłem, czystością, porządkiem, jak Misia, jak świat, który był dawniej. Zaczął wyciągać z szaf wszystko, co w nich było: ubrania swoje i Misi, stosy bawełnianych podkoszulków i kalesonów, woreczki ze skarpetami, bieliznę Misi, jej halki, które tak dobrze znał, śliskie pończochy, pasy i staniki, jej bluzki i sweterki. Zdejmował z wieszaków garnitury (wiele z nich, tych z watowanymi ramionami, pamiętało jeszcze czasy wojny), spodnie z uwięzionymi w szlufkach paskami, koszule o sztywnych kołnierzykach, sukienki i spódnice. Długo przyglądał się szaremu kostiumowi z cienkiej wełenki i przypomniało mu się, że kupował ten materiał, a potem woził do krawca. Misia zażyczyła sobie szerokich klap i ciętych kieszeni. Z górnej półki ściągał kapelusze i apaszki. Z dołu wygarniał torebki. Zanurzał dłoń w ich chłodnych, śliskich wnętrzach, jakby patroszy! martwe zwierzęta. Na podłodze urósł stos rzeczy rzucanych bezładnie. Pomyślał, że powinien rozdać to dzieciom. Ale Adelka odeszła. Tak samo Witek. Nawet nie wiedział, gdzie są. Potem jednak przyszła mu do głowy myśl, że ubrania oddaje się tylko po tych, którzy umarli, a przecież on wciąż żył.

– Żyję i czuję się nieźle. Daję sobie radę -powiedział do siebie i zaraz wyciągnął z zegara nie używane od dawna skrzypce.

Wyszedł z nimi przed dom na schody i zaczął grać, najpierw Ostatnią niedzielę, potem Na sopkach Mandżurii.

|< Пред. 144 145 146 147 148 След. >|

Java книги

Контакты: [email protected]