Ultimatum Боурнеа   ::   Ludlum Robert

Страница: 599 из 615

To rzeczywiście niesłychane, ale z drugiej strony nikt się nie spodziewał, że ten cały pieprzony Nowogród pójdzie z dymem! Na szczęście możemy to wykorzystać.

– My?

– Nie ja mam cię zabić, tylko ktoś inny. Nie wiem kto i w tym zamieszaniu pewnie nigdy się nie dowiem.

– Zaczekaj chwilę! Dokąd zabierze mnie ten helikopter?

– Zaciśnij kciuki, profesorze, i módl się, żeby Bóg pomógł Krupkinowi i twojemu przyjacielowi z Ameryki. Polecisz helikopterem do Jelska, a stamtąd samolotem do Polski, do Zamościa. Wygląda na to, że nasz niewdzięczny sojusznik pozwolił zainstalować tam stację nasłuchową CIA.

– Ale przecież w dalszym ciągu będę na obszarze Układu Warszawskiego!

– Podobno wasi ludzie już na ciebie czekają. Powodzenia.

Jason przez chwilę wpatrywał się w milczeniu w twarz młodego mężczyzny.

– Powiedz mi, Ben… Dlaczego to robisz? Postępujesz wbrew bezpośredniemu rozkazowi…

– Nie dostałem żadnego rozkazu! – przerwał mu Rosjanin. – A nawet gdybym go dostał, to nie jestem przecież bezmyślnym robotem. Zawarłeś umowę i wykonałeś swoją część… Poza tym, jeżeli jest jakaś nadzieja, żeby moja matka…

– Jest więcej niż nadzieja – odparł Bourne.

– Chodźmy już, tracimy tylko czas! Jelsk i Zamość to tylko początek. Czeka cię długa i niebezpieczna podróż, Archie.



Rozdział 42

Słońce znikało za linią horyzontu; karaibskie wysepki, które otaczały Montserrat, w mroku przeistaczały się w nieregularnie porozrzucane plamy głębokiej zieleni otoczone białymi grzywami fal roztrzaskujących się o rafy koralowe. Wszystko było skąpane w przejrzystopomarańczowej poświacie zachodniego nieboskłonu. W Pensjonacie Spokoju zapalono światła w czterech willach, które stały na końcu szeregu nad samą plażą; w pokojach, na tarasach i balkonach skąpanych w ostatnich promieniach gasnącego słońca widać było poruszające się bez pośpiechu sylwetki. Łagodne podmuchy wiatru przynosiły ze sobą z tropikalnego lasu zapach hibiscusa i poinciany, a samotna łódź zmierzała do brzegu z ładunkiem świeżych ryb dla kuchni pensjonatu.

Brendan Patrick Pierre Prefontaine wyszedł z drinkiem w dłoni na balkon willi numer siedemnaście. Przy balustradzie Johnny St. Jacques pociągał ze szklanki rum z tonikiem.

– Jak pan myśli, kiedy będzie pan mógł na nowo uruchomić interes? – zapytał były sędzia z Bostonu, siadając przy metalowym, pomalowanym na biało stoliku.

|< Пред. 597 598 599 600 601 След. >|

Java книги

Контакты: [email protected]